Jesteśmy na miejscu. Przywitał nas zimny i porywisty wiatr - Mistral. Można powiedzieć, że mamy szczęście - wiatr ten pojawia się najczęściej w okresie wiosennym i zimowym. Zakwaterowaliśmy się w ośrodku Prairies De La Mer, w przyczepie mieszkalnej. Warunki nie są luksusowe, ale dokładnie tego się spodziewaliśmy za takie pieniądze. Kemping jest fajnie zorganizowany, bardzo zacieniony, bo obsadzony mnóstwem drzew. Przyczepa jest wyposażona w niezbędny sprzęt, jest gdzie zaopatrzyć się w jedzenie, a do ośrodka przylega prywatna plaża. Niczego nam tu nie brakuje, więc możemy sumiennie zająć się wypoczynkiem i zwiedzaniem okolicy.
Zobaczmy więc tą Mini-Wenecję. Miasteczko powstało wg projektu architekta Francoisa Spoerry'ego. Zbudowane w latach 60-tych zupełnie od podstaw, następnie rozbudowywane w latach 70-tych i 90-tych. Znajdziemy tu niezabytkowe lecz urokliwe domy usytuowane wzdłuż sieci kanałów, drogie restauracje i mnóstwo pięknych jachtów, łódek i motorówek. W każdy czwartek w mieście odbywa się targ.
Całkiem tu fajnie. Zauroczeni miasteczkiem postanawiamy dorobić się jachtu i swojej kamieniczki z pomostem. Na razie muszą nam wystarczyć wieczorne i nocne spacery po porcie - polecamy!
Odwiedziliśmy również oddalone 7 km od Port Grimaud, właściwe Grimaud (nazywane starym Grimaud). Znaleźliśmy tam piękne krajobrazy ze średniowiecznej Francji, z ruinami zamku, starym kamiennym młynem i mostkiem. Powłóczyliśmy się po wąskich romantycznych uliczkach i podziwialiśmy widoki z zamku. Na koniec kupiliśmy w miejscowej cukierni francuskie ciastka z truskawkami, bylibyśmy w stanie wrócić tam choćby tylko dla nich - takie były dobre :) Rozkoszując się smakiem przysiedliśmy w słońcu i obserwowaliśmy miejscowych, grających w kultowe boule (czyli w kule).